poniedziałek, 28 listopada 2016

Moja historia - 2. Międzyczas


Mijały kolejne miesiące, zdążyłem zapomnieć o chorobie. Nie zauważałem takich objawów jak spadek wigoru, zmniejszenie chęci do życia (zwalałem to na problemy i jesień, która sama w sobie jest depresyjna). Czasami pojawiały się łamania w kościach (łatwo pomylić z grypą), duże poty nocne i coraz większy pociąg do alkoholu. Nie wiem czemu, podobno nie wszyscy tak mają, mi przynosił on ulgę (chociaż zdarzały się fazy autodestrukcyjne). Mój umysł robił się zmulony i coraz mniej kreatywny.

Myślałem, że to normalny proces starzenia się. Często chorowałem (głównie zapalenie zatok) i ogólnie mój stan zdrowia delikatnie się pogarszał. Było to jednak bardzo rozciągnięte w czasie i ledwo zauważalne.

Objawy pojawiały się i znikały. 

Zacząłem lekko chudnąć co odbierałem akurat za dobry znak, bo zawsze byłem raczej okrągły. Przeszedłem też w tym okresie operację kolana (rekonstrukcje wiązadła) po której trochę odżyłem. Po takiej operacji, podaje się antybiotyki przez jakiś czas. To one trochę przydusiły to co się rozwijało pod skórą, a ja byłem święcie przekonany że to „nowe kolano” dało mi kopa do życia. Temat boreliozy dla mnie nie istniał. Chyba że prześmiewczo. Gdy ktoś napomknął że to straszna choroba, mówiłem „co ty, wyleczyłem się z tego w 2 tygodnie – ludzie przesadzają”. Olewka totalna. 



Mój stan robił się coraz bardziej depresyjny. Jedna pani profesor laryngolog podejrzewała u mnie nawet nowotwór gardła, ale zniknął tak szybko jak się pojawił. Czułem się źle, ale zwalałem to na problemy życiowe i nie dostrzegałem tego, że już od dawna jestem zombi.



Minęły 3 lata, zaczynała się wiosna a ja nie mogłem wyjść z zapalenia zatok (mimo że laryngolog go nie widział, widział za to zapalenie migdałków, którego ja nie czułem). Znowu brałem antybiotyki. Podejrzewałem, że może mam kandydozę (tak podpowiadał Internet), ale pani doktor rodzinna to wykluczyła.



Wkurwiony na cały świat, stwierdziłem że czas coś zmienić. Wsiadłem w samolot i przeprowadziłem się do Londynu. Nowe życie, nowa praca, nowe nawyki. Wszystko toczyło się dobrze tylko ciągle byłem zmęczony, ciągle nie miałem sił, ciągle byłem niewyspany. Nie miałem ciężkiej pracy – pracowałem umysłowo, nie fizycznie, pomimo tego, jak wracałem do domu czułem się jak po 12 godzinach na budowie. Po kilku miesiącach przyleciałem do Polski na urlop i wszyscy byli w szoku jak bardzo schudłem. Znajomi myśleli że biaduję na emigracji i oszczędzam na jedzeniu, jednak prawda była inna. Zarabiałem nieźle, na jedzenie sobie nie żałowałem, fizycznie też się nie przemęczałem. Zrobiłem testy krwi, wyszła anemia. Pani doktor zaleciła łykać witaminę B12 i gastroskopię. Wróciłem do Londynu.

Londyn - jeszcze da się żyć, ale co to za życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz